Łęczyńska specyfika...
Poniedziałkowe, pierwsze po wyprowadzce ze Starego Miasta, targowanie część kupców i klientów, uznała za udane. Handlujących było mnóstwo, podobnie jak i klientów, z których wielu pewnie przyszło zaciekawionych nowym miejscem i awanturą, powstałą ze zmiany lokalizacji. Kupcy ustawiali się nawet dwa dni wcześniej, aby zająć jak najlepsze miejsce do handlu. Cieszę się, że było spokojnie i tłoczno.
Kilkanaście dni temu, w wypowiedzi dla "Dziennika Wschodniego" skomentowałem stan targowiska na koniec czerwca. - Takie miejsce urąga godności tych ciężko pracujących ludzi oraz ich klientów. W dodatku, o dacie przeprowadzki dowiadują się z mediów - podkreślałem. Podtrzymuję te słowa, ale przypomnę także o innych: - Jestem przekonany, że służby pana burmistrza zdążą z przygotowaniem placu przed przyjęciem kupców.
18 czerwca spotkałem się z wiceburmistrzem Dariuszem Kowalskim, który obiecał, że urząd zdąży z przygotowaniem placu przy ul. Przemysłowej na przyjęcie jarmarku. Ale co ważniejsze - skoro kupcy na samym placu się nie zmieszczą, to będą mogli handlować na przylegających uliczkach. Rzeczywiście plac został podrównany, chwasty zostały wycięte, pojawiła się przenośna toaleta. Słowa dotrzymał, za co Mu dziękuję. Teraz o powodzeniu, bądź też nie, nowej lokalizacji targowiska przekonamy się po kilku handlowych poniedziałkach.
Takiego samego zapewnienia - wobec „podkręcających” atmosferę wpisów internetowych - garstka kupców obecnych podczas sesji Rady Miejskiej oczekiwała od burmistrza Teodora Kosiarskiego. Każda zmiana powoduje niepokój i zamieszanie, a naszą rolą jest rzetelne przedstawianie spraw tak jak się mają. Bez bawienia się emocjami ludzi, dla których handel oznacza utrzymanie rodziny. Być lub nie być. Na sesję przyszła garstka. Inni tłumaczyli mi potem, że ze względów finansowych nie mogli pozwolić sobie na niehandlowanie w tym dniu. Część – machnęła na to ręką. Czy z powodu niskiej frekwencji miałem sprawę przemilczeć?
Nie ja jednak poruszyłem temat podczas sesji, tylko Burmistrz. Szkoda, że zamiast spokojnego i merytorycznego wyjaśnienia, po raz kolejny „oberwało” mi się jak „uczniakowi” de facto za to, że wypełniam nałożony na mnie przez ustawę o samorządzie gminnym obowiązek. Polega on na wysłuchiwaniu postulatów Mieszkańców i przekazywaniu ich do realizacji organom gminy. W odpowiedzi na wnioski i sugestie – spotkała mnie agresja i zarzuty. Ten styl uprawiania debaty publicznej budzi mój niesmak i ogromny sprzeciw. W swojej karierze dziennikarskiej, nigdy nie spotkałem się z takim wybuchem negatywnych emocji choćby podczas ostrych polemik pomiędzy lubelskimi radnymi a prezydentami.
Czy to taka „łęczyńska specyfika”? Jeśli przejdziemy nad nią do porządku dziennego, wkrótce rola radnego sprowadzi się do bezwolnego potakiwacza, który nim podejmie jakiekolwiek działania będzie je musiał je skonsultować z „górą”. A przecież zostaliśmy wybrani po to, aby pomagać. Burmistrz czy urzędnicy nie dotrą do każdego Mieszkańca. Nie są w stanie. Po to ustawodawca wymyślił radę gminy/miasta, aby lokalna społeczność czuła się przez kogoś reprezentowana.
Panie Burmistrzu, Koledzy Radni! Prośba o wykonanie chodnika, ulicy, ustawienie ławek czy zorganizowanie miejsc parkingowych to nie „promowanie się młodych”. Inne zdanie na temat funkcjonowania instytucji czy rozwiązywania przez nie problemów nie jest tożsame z „bezpodstawnym atakowaniem”. To, że coś funkcjonowało w niezmienionej postaci od 10 lat to nie oznacza, że jest idealne i ma tak zostać na wieki. Warto świeżo spojrzeć na pewne sprawy. Wyjść z zamkniętego i skostniałego kręgu „łęczyńskiej specyfiki”. Sięgnąć po sprawdzone, lepsze wzorce oraz praktyki. Daleko szukać nie trzeba - choćby u sąsiednich samorządów. Jak mówi prezydent Lublina, były wiceminister skarbu: „lepiej się uczyć na cudzych osiągnięciach niż na swoich błędach”.
3 lipca 2012 r.