"Dzień świra" po łęczyńsku


Po dzisiejszym poranku zrozumiałem, dlaczego w naszym mieście trwa cicha wojenka pomiędzy tymi, co psy mają i tymi, którzy ich nie mają. I nie chodzi wcale o to, czy ktoś podatek za psa płaci czy nie. Chodzi o coś innego – o kulturę.

Na placu zabaw przy moim bloku, starsza pani wyprowadzała pieska. W pewnym momencie jej pupil zaczął robić kupę przy… piaskownicy. Tej, w której bawią się małe dzieci. Zwróciłem jej uwagę, bo na takie rzeczy trzeba reagować. Usłyszałem, że u niej na placu przy ul. Górniczej też psy się załatwiają. – Ale czy to oznacza, że i Pani musi wyprowadzać psa na plac zabaw? -  zapytałem. – Ja tu dłużej mieszkam niż pan i nie będzie mi pan mówił, którędy mam chodzić  - odrzekła, ciągnąc smycz a na niej psa. Ten najwyraźniej potrzebował pilnej wizyty u weterynarza, gdyż „saneczkowanie” niechybnie oznacza, że pies jest zarobaczony. A tym samym zagraża dzieciom, które na placu się bawią!
Zdziwił mnie brak reakcji pracownika Spółdzielni, który scenę widział.

 

A wracając do pani i sceny jako żywo wyjętej z komedii „Dzień świra” Marka Koterskiego. To szokujące, że dorosły człowiek, który pewnie sam wychowywał swoje dzieci i któremu także przeszkadza, gdy psy załatwiają się na jego placu, robi to samo tylko pod blokiem sąsiada. Pytam: po co mścić się na Bogu ducha winnych malutkich dzieciach i psuć opinię wszystkim porządnym posiadaczom czworonogów? Lepiej przecież, żeby ta pani pokazała, że jest już dorosła i zareagowała, gdy następnym razem czyjś piesek zacznie robić kupę na jej placu zabaw.

 

11 maja 2012 r.